Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

zmarszczka świadczyła o myślach, kłębiących się pod czaszką.
Cisza taka trwała dość długo.
Przerwał ją wreszcie inżynier Halicz, mówiąc do Leblanca.
— Jeżeli wszystkie dalsze roboty będą iść w tem tempie, i o ile fabryki dostarczą nam na czas potrzebnych maszyn, to w przeciągu roku znaczna część Sahary zdatną będzie do kolonizacji, a za dwa lata droga między Algierem, a posiadłościami francuskiemi w Senegalu otwartą…
— I dzieło twe, panie inżynierze, — odrzekł z kurtuazją Francuz, — skończone, uwieńczone powodzeniem.
— O nie! — odparł żywo Halicz, — praca moja nigdy nie będzie skończoną… Zapomina pan o tem, jak znaczne jeszcze obszary na kuli ziemskiej pozostają nieuprawne, jakie przestrzenie zajmują piaszczyste pustynie… Uczynić je zdolnemi do uprawy, osiedlić na nich nadmiar ludności, zmusić jałowe dotychczas piaski do rodzenia zbóż, wyzyskać wszystkie ukryte w ich głębi bogactwa mineralne — oto zadanie i cel mój… Wystarczy mi przy tem pracy na długie… długie lata… I tak ja tylko dokonam cząstki tej pracy, resztę pozostawię następcom swoim…
Inżynier mówił z zapałem, dał mu się porwać, unieść… Oczy mu błyszczały, zdało się, iż urósł, wyolbrzymiał.