Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Eh, effendi, — odrzekł mu Said, sceptycznie machając ręką, — te dzieci pustyni w oazie nigdy nie zginą. Toż ona dla nich jak matka. Palma nakarmi, źródło napoi i wszystko dobrze… Lecz wola twoja, effendi…
Czesław nachylił się nad małą, pytając ją po arabsku o imię jej, a zarazem żądając opisu przebiegu całego zajścia.
Milczała ona jednak, wielkie płomienne dzikie oczy utkwiwszy w jego twarzy…
— Effendi! — zawołał Said, — pozwól, ja z nią pomówię. Mnie ona opowie wszystko…
I zbliżywszy się do dziewczynki, żywo zaczął jej coś tłumaczyć, dopomagając sobie gestykulacją rąk. Dobił się wreszcie tego, że powiedziała mu, że nazywa się Aïa, że na dom ich napadła gromada Tuaregów, którzy krzyczeli o coś na ojca, obrabowali potem chatę, zabrali różne przedmioty, zamordowali rodziców i odjechali… Stało się to wszystko przed wschodem słońca…
Wysłuchali tej opowieści, poczem Czesław rzekł, zwracając się do Stefana:
— Mój kochany, proszę cię, przejdź do auta, przynieś cokolwiek, coby nadało się do wykopania mogiły dla tych nieszczęśliwych. Trzeba pogrzebać ich uczciwie, a oaza ta, w której lat wiele zapewne przeżyli spokojnie, stanie się ich grobowcem…
Stefan posłusznie udał się, by wykonać to polecenie, a tymczasem Czesław z Saidem zajęli się Aïą…