Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

I staliby tak długo, gdyby nie dostrzegło ich bystre oko pana Erazma. Poskoczył wnet ku nim, i uchylając czapki, zawołał:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Błysnęły radością oczy chłopów, toć na pierwszym progu do nowego życia spotykają swojaka, który wita ich słowem Bożem... Ściągnęli więc czemprędzej kapelusze z głów i kłaniając się w pas panu Erazmowi, odrzekli chórem:
— Na wieki wieków...
— A skądeście to, moi ludzie?... — dopytywał się ich pan Erazm, niemniej od nich uradowany, witając ich podaniem ręki i siłą prawie wtłaczając im kapelusze na głowy...
— A z Mazurów Wschodnich, co się pod Prusakiem ostały, panie! — odrzekł niemłody już mężczyzna, snać ojciec całej gromady...
— Dlaczegożeście opuścili ziemię ojczystą?... — pytał dalej pełnym wzruszenia głosem pan Erazm.
— Dlaczego... wielmożny panie? — odrzekł mu stary chłop. — Każdyby się rękami i nogami dzierżył tej ziemi ukochanej, nie puściłby się jej ani na chwileczkę... Ale cóż... Kiedy nijak wyżyć nie można było. Stara moja kiedyś powiada: „Idź do miasta, tam są mądrzy ludzie, na książkach uczeni, zapytać się ich, poradź“. Usłuchałem jej, panie, i nie żałuję tego... Pojechałem do miasta, tam poszedłem do takiego pana, co jak