Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjmuję go, lecz nie dla cenności jego, nie dla wartości, gdyż pracując wraz z tobą, panie, nauczyłem się gardzić tem, a cenić tylko pracę i wartość moralną... Lecz przyjmuję jako pamiątkę, jako dar od człowieka, którego przyjaźnią się szczycę...
Huczne oklaski powitały to przemówienie.
Wychodzić już mieli wszyscy z pracowni, gdy do Halicza, idącego na samym końcu, podszedł ów nieznajomy i rzekł:
— Czy mógłbym prosić pana o parę słów na osobności?
Kazimierz Halicz spojrzał na niego ze zdziwieniem, wreszcie odrzekł:
— Obecnie jestem bardzo zajęty przyjęciem miłych gości... Lecz wieczorem, gdy wszyscy udadzą się na spoczynek, jestem do usług pana...
— Dobrze zatem — rzucił krótko nieznajomy, i pośpieszył naprzód, by połączyć się z towarzystwem, idącem na dalsze zwiedzanie cudów Elektropolisu...
Coraz też na widok czegoś nowego i nadzwyczajnego z piersi gości wydobywał się okrzyk zachwytu i zdumienia.
Wielki również podziw wzbudził widok kolonji Arabów, osiadłych na roli, zajmujących się rolnictwem.
A więc i te wiecznie koczownicze dzieci pustyni potrafił ten czarodziej przekonać o korzyściach życia osiadłego, o dobrobycie, jaki im dać może praca na roli.