Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

szereg budynków, jakby żywcem z Polski przeniesionych, a mieszczących różne instytucje oświatowe i kulturalne... Tworzyć one będą jakby kawałek ziemi ojczystej, na którym jej ożywczem tchnieniem odetchnąć będą mogli, lecząc się z gnębiącej ich tęsknoty...
Chciał pan Erazm pytać się go jeszcze o coś, gdy naraz rozległo się silne pukanie do drzwi...
— Proszę!... — zawołał Kazimierz Halicz, zdumiony tak późną wizytą.
Drzwi się otworzyły, i na progu stanął ów natarczywy gość, który na wieczór zapowiedział swą wizytę, a o którym w nawale zajęć zapomniał zupełnie.
— Pan pozwoli? — zapytał, skinięciem głowy witając zebranych.
— Proszę bardzo! — odrzekł sucho Halicz, niezadowolony z tej wizyty — czem mogę panu służyć?...
Nieznajomy spojrzał znacząco na pana Erazma i po chwili rzekł z naciskiem:
— Pragnąłbym bardzo porozmawiać z panem sam na sam...
— Proszę, pan będzie łaskaw, przed obecnym tu panem, kuzynem moim, nie mam żadnych absolutnie tajemnic.
Słowa te Halicz wyrzekł zimno, gestem wskazując gościowi krzesło.
Zajął on je, wciąż nieufnie patrząc na pana Erazma, mierzącego go badawczem spojrzeniem.