Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozsuńcie, effendi, druty tak, by towarzysze wasi między niemi przedostać się mogli.
Uczynił tak Czesław, i po chwili wszyscy znaleźli się w obrębie miasta, wolni narazie od grożącego im niebezpieczeństwa.
Radość Kazimierza Halicza, gdy ujrzał bratanka i towarzyszów jego wolnymi, nie miała granic.
Brakło mu wprost słów pochwały dla odwagi bohaterskiej Aï, która, nie słuchając ich nawet, uciekła do chatki, którą zajmowała ze swoją opiekunką.
Radość tę ich mąciły tylko dwie rzeczy.
Straszny, zaciekły atak Arabów na miasto nie obył się bez ofiar. Od kuli ich padło pięciu obrońców, rannych zaś było kilkunastu, między nimi zaś znajdował się i pan Erazm, rażony kulą w pierś akurat w chwili, gdy prowadził oddział swój do boju.
Spoczywał teraz w pokoju swoim, opatrzony przez lekarza, pod opieką jednej ze starszych kobiet, zupełnie świadomy swego stanu.
Dowiedziawszy się o powrocie Czesława, zażądał, ażeby przyszedł do niego, i ze skupieniem i uwagą wysłuchał jego sprawozdania.
— Dzielna dziewczyna... dzielna... — wyszeptał, gdy tenże skończył opowieść o bohaterskim czynie Aï.
A potem, zwracając się do Kazimierza Halicza, rzekł cichym głosem: