małej trąbce, którą miał schowaną w kieszeni.
Na znak ten zakołysały się fale i z pluskiem rozstąpiły, a na powierzchni ich ukazała się płaszczyzna, podobna do wielkiej tratwy, lub do grzbietu wieloryba.
Na płaszczyźnie tej widniała tylko mała rura; wreszcie rozwarła się na niej jakaś klapa i ukazał się człowiek, przyodziany w szaty marynarskie.
— Gotowe? — zapytał doktór.
— Stosownie do zlecenia otrzymanego wczoraj, wszystko jest gotowe — odrzekł marynarz.
— Proszę rzucić mostek — wydał rozkaz dr. Wicherski.
Marynarz skinął głową, i po chwili nasi znajomi wstąpili na ową płaszczyznę, ażeby przez otwór w jej powierzchni po schodach kręconych zejść w głąb statku podwodnego.
— Oto nasz statek — rzekł doktór Wicherski — nie zna on żadnych przeszkód w postaci fal, prądów, wichrów, itp. Zanurzony w głębinach morskich, mknie przed siebie byle tylko dalej i dalej. Jest to nasz „Nautilus“ tylko więcej udoskonalony aniżeli ten, którego opis podaje nieśmiertelny Verne.
Na dany znak statek zanurzył się w głębinach i poruszany tajemniczą siłą pomknął naprzód.
Przyjaciele w milczeniu wpatrywali się w roztaczający się przed nimi widok...
Konstrukcja statku była dla nich w pewnej części tajemnicą, gdyż maszyny znajdowały się dalej, za ścianą ze stali. Gdy zeszli po schodach, znaleźli się w sporej kabinie, zaopatrzonej w dwa duże okna z szybami z grubego szkła, przez które widać było głębiny morskie.
Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.