— I na to jest sposób — odrzekł dr. Wicherski — przedewszystkiem bierzemy z sobą w podróż potężny zapas ścieśnionego powietrza, które wystarcza nam na czas bardzo długi, a następnie przy pomocy znów specjalnej maszyny chwytamy świeże powietrze z nad powierzchni morza i ścieśniamy je tak, że zapas ten wystarcza na czas dłuższy. Żywność mamy skoncentrowaną i zapas wody spory. Słowem, na statku naszym podróżować możemy przez cały rok, nie wysiadając ani razu na ląd, przewieźć zaś na nim możemy dużo, gdyż jest bardzo pakowny.
Tak rozmawiając zasiedli wygodnie w fotelach przy szklanych taflach, wpatrując się w głębiny morskie, gdy naraz z ust Henryka wydarł się okrzyk:
— Okręt przed nami... na dnie morza!
Wawrzon podszedł do niego i oczom ich przedstawił się straszny widok.
Na piasczystem dnie oceanu spoczywał potężny, wielki okręt, ze strzaskanemi masztami, z boku jego widniał olbrzymi otwór, jakby rana, zadana ręką olbrzyma.
Statek podwodny skierował się w tę stronę i zbliżył się o tyle, że przy słabem świetle odczytać mogli nazwę okrętu:
Więc to był ten dumny okręt, który tak śmiało pruł fale oceanu, wioząc ich do nowej krainy, gdzie mieli znaleźć szczęście. To był ten okręt, na którym tysiąc prawie istot ludzkich, pełnych życia i radości, dążyło do nowego kraju, po szczęście, po majątek!
Gdzież się podzieli wszyscy? Czy spoczywają