być sobie zaufanie naczelnika łodzi podwodnych, Finlandczyka, Rasmusena.
Coraz też Henryk, udając, że interesuje się wielce jego wynalazkiem, chodził do zatoki, gdzie znajdowała się przystań owych łodzi, ażeby zapoznać się z ich konstrukcją. Rozpytywał się o nią Rasmusena, z rzeczywistym podziwem przyglądając się wszystkiemu.
Finlandczyk ów, jak każdy zresztą wynalazca, niezmiernie był ujęty tą chęcią poznania jego wynalazków i tem chętniej udzielał wszelkich objaśnień. Nie stawiał też żadnych przeszkód, gdy Henryk z Wawrzonem odbywali wycieczki morskie; lecz wtedy w łodzi zwiększano załogę.
— Nie ufają nam jeszcze — szeptem komunikował Henryk Wawrzonowi — bądźmy bardzo ostrożni...
I mieli się na baczności, wracając na wyspę i zabierając się do zwykłej, codziennej pracy.
Uwagi ich nie uszły różne drobne a jednak znamienne fakty.
Pewnego razu, naprzykład, znaleziono jednego z dozorców, wielkiego ulubieńca mr. Nortona, nieżywym na brzegu morza. To znów kulisi chińscy stawili opór swoim dozorcom, a gdy jeden z nich uderzył ich batem, porwali go i wrzucili w potok roztopionej lawy. Wprawdzie przybyli w znaczniejszej liczbie inni dozorcy, zmusili ich do uległości, lecz ferment ten wywarł wrażenie na władcach wyspy.
Spostrzegli też nasi przyjaciele, że wkrótce potem znaczna część kulisów chińskich znikła bez śladu, a miejsce ich zajęli nowi.
Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.