nie stanęła na drodze jaka nagła przeszkoda. Lęk mnie wciąż przejmuje, że może się nam nie udać, a wtedy czeka nas straszna śmierć, gdyż litość nie znana jest władcom wyspy.
— Zginiemy raczej, niż damy się im wziąć żywcem! — zawołał Henryk — zresztą, nie mamy się czem przejmować. Jesteśmy panami statku, on nas niesie ku wybrzeżom, na których odzyskamy wolność. Mamy przeciwko sobie tylko 2-ch ludzi, którym przecież damy radę. Nie mamy więc potrzeby lękać się niczego. Zobaczmy lepiej, czy nasze zapasy wody i żywności wystarczą na długo.
Zaczęli je obliczać. Było sporo skoncentrowanych sześcianków, było dosyć wody.
— Wystarczy — zakonkludował Wawrzon.
Henryk spojrzał na przyrząd do mierzenia szybkości statku.
— Płyniemy z szybkością sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę. W ten sposób wygrywamy piętnaście mil. A więc o parę godzin wcześniej będziemy wolni!
Czas płynął. Nasi przyjaciele w milczeniu siedzieli w kabinie, pogrążeni w myślach. Naraz dr. Wicherski podniósł do góry głowę i ze zdumieniem rzekł:
— Co to? co tu czuć takiego? jakiś dziwny zapach. Co się ze mną dzieje?...
Wawrzon i Henryk poczuli również, że dzieje się z nimi coś niezwykłego. Jakiś bezwład opanowywa im członki, bezsilność ogarnia ich, oczy się kleją.
— Gaz usypiający — z trudem wyszeptał dr. Wicherski.
Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.