A Henryk, jak przez mgłę, widzi, jak otwierają się drzwiczki, wiodące do kajuty załogi, jak staje w nich jeden z niej i nachylając się nad nim, z szyderczym uśmiechem mówi:
— No cóż?... wpadliście panowie!...
W tej chwili Henryk stracił przytomność.
Położenie, w jakiem się znaleźli nasi przyjaciele, było zupełnie podobne do tego, jakie opisywaliśmy na początku powieści, z tą tylko różnicą, że nie byli ani poranieni, ani pokaleczeni.
Obudzili się z tego sztucznego snu w swoim pokoju, lecz tym razem nie byli sami. Mieli jeszcze towarzysza, a był nim dr. Wicherski.
Spoczywał na łożu, tak jak i oni, i podobnie jak oni, miał więzy na rękach i nogach.
Pierwszy obudził się Wawrzon, z trudem uniósł ociężałą głowę i zaczął rozglądać się wokoło.
Powoli przypomniał sobie wypadki minionych godzin. A więc plan ich się nie udał! Znów są w niewoli, zdani na łaskę i niełaskę okrutnych nieprzyjaciół. Lecz teraz położenie ich było dużo gorsze. Przedtem mieli obrońcę w osobie doktora Wicherskiego, obecnie obrońca ten znajdował się w jednem więzieniu z nimi.
Teraz już nikt za nimi się nie wstawi: czeka ich okrutna śmierć, gdyż władcy wyspy napewno dla przykładu samego ukarzą ich jak najsurowiej.
Lecz jak się to wszystko stało? Zatem system