szpiegowski, jakim rządzona była wyspa, okazał się doskonałym. Nic się ukryć przed nim nie mogło i dzięki temu dostali się ponownie do niewoli.
Myśli nawałem cisnęły mu się do głowy. Tysiące zagadnień i kwestyj krzyżowały się w niej, aż wreszcie skoncentrowały się w jedno wielkie pytanie:
— Jak z nami skończą i kiedy?
Czy długo trwać będzie ta męka nietylko fizyczna lecz i duchowa? Oby tylko jak najprędzej nadszedł koniec.
I budzić się poczęły w głębi duszy wspomnienia chwil dawno minionych, wioski rodzinnej, najbliższych, ojczyzny, której nie ujrzą, wspomnienia chwil szkolnych.
Myśli te sprawiały mu wprost ból fizyczny. Z gniewem też tajonym patrzał na śpiących Henryka i dr. Wicherskiego, bolejąc nad tem, że nie może podzielić się z nimi nawałem gnębiących go przypuszczeń.
Chciał ich obudzić, lecz więzy, krępujące mu ręce i nogi, nie pozwalały na to.
Musiał więc leżeć nieruchomy, pożerany przez gnębiące go myśli, oczekując chwili przebudzenia się swoich towarzyszów więzienia.
Wreszcie Henryk zaczął dawać ślady życia, a za nim powoli począł się budzić i dr. Wicherski.
I oni z oszołomieniem, nie rozumiejąc zupełnie, co to znaczy, budzili się ze snu sztucznego.
Powoli, z trudem przychodzili do przytomności, i wreszcie wyraz bólu rozlał się na ich twarzach.
Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.