loną stronę pokładu, gdzie rozstawione fotele trzcinowe, ławeczki i stoliczki zdawały się zapraszać do miłego odpoczynku.
Pusto tam było jeszcze. Tylko jeden z foteli zajmowała jakaś dama, niemłoda już, ubrana z przesadną elegancją, z brylantami w uszach, na palcach i na szyi, z miną wyniosłą i pyszną... Koło niej kręciła się młoda murzynka, snać pokojowa, podająca coraz swej pani to wachlarz, to chusteczkę, to flakonik.
Dama owa z pewnem oburzeniem i pogardą spojrzała na dwóch przyjaciół, gdy, przeszedłszy obok niej obojętnie, nie zwracając żadnej uwagi na jej majestat, zasiedli w fotelach przy stoliczku i prowadzili ożywioną rozmowę.
Nie mogąc widocznie znieść ich widoku, przywołała pokojową i coś jej szepnęła do ucha.
Ta skinęła głową na znak, że zrozumiała, czego od niej żąda jej pani, i odeszła.
Nasi przyjaciele tymczasem wypytywali się nawzajem o swoje dzieje.
— A więc opowiedz mi, Wawrzonie, co skłoniło cię do wyjazdu z kraju? Co jest powodem tego? — rzekł Henryk.
— Jak ci wiadomo — zaczął mówić Wawrzon — jestem synem chłopa z Mokrej, ubogiej wioski z pod Sącza. Dzięki pomocy zacnego proboszcza dostałem się do gimnazjum w Tarnowie, które, idąc wciąż naprzód o własnych siłach, ukończyłem jako pierwszy uczeń. Stamtąd dostałem się od uniwersytetu na wydział filologiczny. Pragnąłem zostać nauczycielem, pragnąłem poświęcić się służbie publicznej w tym kierunku, wiedząc dobrze, że od dobrych nauczycieli zależy
Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.