wszystkie dziwy, których świadkiem dopiero co byłem.
Ledwie jednak myśl ta przebiegła przez jego głowę, gdy posłyszeli głos jakiś mówiący, jakby z pod ziemi:
— Napróżno. Nie przenikniesz nic, młodzieńcze! A zginiesz, i śladu nawet po tobie nie zostanie.
Henryk stał jak wryty, tak piorunujące wrażenie wywarł na nim ów głos.
Na Boga! Co to znaczy?... gdzie się dostał?... Tu nawet myśli jego odczytują i dają na nie odpowiedź...
Nie, to chyba sen!
Ażeby przekonać się, że nie śpi, uszczypnął się dotkliwie w rękę... Uczucie bólu dało mu poznać, że to wszystko, czego był świadkiem, nie było snem, lecz rzeczywistością.
Długi czas stał odrętwiały, nie mogąc pod wrażeniem tego, co widział i słyszał, ruszyć się z miejsca...
Wreszcie ze stanu tego zbudził go Wawrzon, mówiąc:
Cóż robić, mój drogi? Trzeba się pogodzić z losem. Muru głową nie przebijesz. Posilmy się raczej tem, co nam ci zagadkowi władcy nasi przysłali. Pomnij, że potrzebujemy dużo sił do oczekujących nas przejść. Pokrzepiwszy się, zaczniemy obmyślać środki uwolnienia się. Gdyż musi przecież być stąd wyjście jakieś... musi... I my, żeby tam nie wiem co, znaleźć je musimy!..
Odpowiedzią na słowa jego był śmiech jakiś szatański, pełen drwin i ironji.
Henryk schwycił się za głowę...
Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.