Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

do studjowania leżących przed nimi dzieł, robiąc zarazem notatki na arkuszu papieru, by móc opracować wymagane przez dr. Wicherskiego sprawozdanie o książkach przeczytanych.
Tak zeszedł im czas do wieczora. Po lekkiej, lecz posilnej kolacji udali się do swoich pokojów na spoczynek.
Już mieli się kłaść spać, gdy dało się słyszeć lekkie pukanie do drzwi, i na progu stanął dr. Wicherski. Minę miał jakąś dziwną, jakby zakłopotaną, jakby nie wiedział, co ma mówić i robić. Wreszcie spytał:
— Jakżeż wam tutaj, moi przyjaciele?
— Bardzo dobrze... dziękujemy panu za wszystko! — odrzekli jednogłośnie Wawrzon i Henryk.
Znów na dłuższą chwilę zapanowało milczenie. Dr. Wicherski, jakby się namyślał, wreszcie z trudem pewnym wykrztusił:
— A jak tam... u nas?
— Gdzie? — spytali.
— Tam... w Polsce? — wyszeptał doktór cicho.
— U nas! — zawołał Wawrzon — teraz... złocą się łany dojrzewającem zbożem... Gdzieniegdzie już pobrzękują sierpy i kosy. Na zielonych łąkach pasie się bydełko, a hen, w przestworzach unosi się skowronek, cichym świergotem zachęcając rolników do pracy... Wkrótce w południe z sygnaturki wiejskiego kościółka spłynie w dal dźwięk dzwonka, wzywający lud do modlitwy. Wre życie i praca. Polska, odrodzona wolnością, potężnieje i krzepnie z roku na rok.
Chwilę dr. Wicherski stał nieruchomo z opusz-