Mało tego... Cała wyspa obstawiona jest piorunochronami żelaznemi, które chwytają pioruny z nadchodzącej burzy i zawartą w nich siłę elektryczną przesyłają do stacji akumulatorów. Tam przechowuje się ona i w miarę potrzeby rozsyła po całej wyspie. Niezależnie od tego, elektryczność u nas produkuje jeszcze para...
— Para? — rzekł Henryk ze zdziwieniem — wszakżeż tu nigdzie niema maszyny parowej, ani kotła.
— To jest nasz najlepszy kocioł i nasza maszyna — rzekł profesor Müller, wskazując ręką na szczyt wulkanu, wspaniale oświetlony różowym blaskiem promieni zachodzącego słońca — radzę panom zwiedzić go, gdyż zapoznacie się z wielu urządzeniami technicznemi, nieznanemi dotychczas w starej Europie.
— Właśnie mamy zamiar udać się tam — objaśnił dr. Wicherski.
I nasi przyjaciele, pożegnawszy prof. Müllera, skierowali się w stronę wulkanu.
Nie przedstawiał on chwilowo żadnych śladów działalności. Zdawał się być zupełnie nieczynnym i wogóle nie sprawiał wielkiego wrażenia, gdyż zbocza jego okryte były drzewami i zielenią.
Kolejką linową dostali się nasi podróżnicy do głównego wejścia, skąd prowadziły wrota do wielkiej sali, w której przebywał naczelny kierownik stacji wulkanicznej, dr. Johansen, Duńczyk, jak go przedstawił naszym przyjaciołom dr. Wicherski.
Po przywitaniu i zapewnieniu przyjemności poznania tego pana, Henryk rzekł:
Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.