Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

i objaśniał z dumą, zadowolony z dzieła, które sam stworzył.
— Pozwólcie, panowie, a ofiaruję wam małą pamiątkę na znak waszej wizyty u mnie.
I, od rozpalonej do białości sztaby żelaza odciąwszy miniaturowy kawałek, podłożył go pod młot parowy, a po paru obrotach wyjął nader misternie ukuty pierścień.
To sami uczynił z drugim i trzecim kawałkiem, tak że wszyscy trzej zostali obdarowani.
Podziękowawszy Szwedowi za dar, nasi goście wyszli z tej prawdziwej krainy cyklopów, z ulgą chwytając w płuca świeże, orzeźwiające powietrze wyspy.
— No i cóż? — spytał ich doktór Wicherski — jakże się wam podobają nasze urządzenia, które nawet wulkan zmuszają do pracy? Czyż nie jesteśmy podobni do pogromców, przymuszających do uległości i posłuszeństwa najdziksze nawet bestje?
— Tak — przytwierdził mu Henryk — rzeczywiście, to wszystko, cośmy widzieli, wkracza w prost w dziedzinę cudów. Dokonaliście, panowie, wielkich rzeczy, nadzwyczaj doniosłych i potężnych, o których w całym pozostałym świecie nikt nie ma nawet pojęcia; tylko...
— Co tylko? — przerwał zapytaniem doktór Wicherski, widząc, że Henryk zawahał się w dokończeniu zdania.
— Tylko — dokończył za niego Wawrzon — szkoda wielka, że z wynalazków waszych, panowie, nie może korzystać ludzkość cała, że zazdrośnie i egoistycznie trzymacie je wyłącznie dla siebie.