Strona:Edmund Jezierski - Ze świata czarów.pdf/98

Ta strona została uwierzytelniona.

Naraz, po paru godzinach takiego oczekiwania, u wejścia do lochów wszczął się ruch jakiś. Z obawą spojrzeli tam marszałek z architektem, gdy u wejścia stanął… Jan Taurer, z podniesioną przyłbicą, uśmiechnięty radośnie, trzymający w ręku jakieś zwierzątko.
Rzucili się wszyscy ku niemu, a on podał architektowi owo zwierzątko, wielkości kury, z szyją i łbem indyczym a oczami żaby.
— To bazyliszek! — wykrzyknął architekt — jakeś go nadybał? — odpowiadaj!
— Ano — zaczął opowiadanie Jan Taurer — gdym zeszedł do lochów, rozpocząłem błądzić po różnych skrytkach i zakamarkach, byle to dziwo znaleźć. Łaziłem długo, spaliła mi się jedna świeca, zapaliłem drugą, gdy i ta spłonęła, — trzecią, aż wreszcie, gdym już miał zamiar wyjść na wierzch, usłyszałem krzyk jakiś straszny, coś się na mnie rzuciło, i uderzywszy skrzydłami, zgasiło świecę, a potem upadło mi u nóg. Zląkłem się bardzo i bałem się zrazu poruszyć, aż wreszcie, po jakimś czasie, zapaliłem znów świecę. Patrzę, a tu u nóg leży ta oto bestja, nieżywa. Ucieszyłem się wielce, gdyż odrazu domyśliłem się, że to jest bazyliszek. Wziąłem go pod pachę i idę ku wyjściu, gdy naraz świeca mi się wypaliła i ostałem