bezbrzeżną; przywiązywano do niego nadzieje nie małe: przybycie jego bowiem i pierwsze pokazanie się w kraju przypada mi chwile demonstracyjnego okresu, kiedy niejeden umysł już snuł myśl śmiałą przejścia od moralnego przewrotu do zbrojnego starcia z wrogiem. Wszyscy więc, którzy w swym umyśle przewidywali blizkie powstanie na Zabużu — na przestworzach Wołynia, Podola i Ukrainy — w Edmundzie Różyckim pragnęli widzieć i widzieli wodza przyszłej walki powstańczej.
Tradycye jeszcze wówczas nieprzebrzmiałe, jeszcze nader żywe, niejako dniem dzisiejszym owej chwili będące, tradycye roku 1831, tradycye bojowe jego ojca Karola, pułkownika pułku jazdy wołyńskiej, witały Edmunda Różyckiego, gdy, około roku 1861, stanął po wielu latach nieobecności na ziemi wołyńskiej. Mniemano — i słusznie — że tradycyom narodowym, głoszącym sławę ojca, syn wiernym pozostanie, iż je przekształci na rzeczywistość, na chwilę obecną zamieni. I w istocie, widziano w życiu urzeczywistnionem to, co poeta w swem wieszczem słowie zaznaczył...
Jedną spójnią, w jednym duchu,
Jak ogniwa na łańcuchu,
Pan powiązał ojców z syny...
Słowa poety w losach Edmunda Różyckiego, w owej epoce, ziściły się najzupełniej... W lat trzydzieści jeden po drugim, ojciec i syn, Karol i Edmund Różyccy, ujmują na wołyńsko-ukrainnych pograniczach broń powstańczą, stają na czele szeregów zbrojnych, walczą... W wielu rysach chara-