wódz starać się winien“... To zdanie Zygumntowego hetmana Różycki mienił „wielką i jedyną prawdą“... Na onej prawdzie polegał, gdy później sięgnął po oręż, i jeszcze później, bo w lat piętnaście po powstaniu Styczniowym, w jednym ze swych listów przytacza ją i szerzej jeszcze rozwija, a jedynie na pomoc Pana Zastępów liczy[1]...
Przez całą swą młodość, przez cały okres swej militarnej karyery rossyjskiej, przygotowywał się on na żołnierza sprawy narodowej. Nikt już dzisiaj nie jest mocen obliczyć ile chwil wśród samotnej a pracowitej młodości pracował w głębi ducha swego nad zdobyciem dróg, któremi duch jego kroczyć miał, by wyrobić wielki „hart duszy“, „który sprawi, że nie wyda ci się niepodobnem to, co jest koniecznem, co jest nakazanem, chociażby było najtrudniejszem; sprawi też i to, że w powodzeniu nie zapędzisz się, nie zaślepisz się, nie zaniedbasz się, a w niepowodzeniu nie upadniesz na duchu[2]“...
Tak on „hart duszy“ rozumiał i takim opancerzony był, zbliżając się do kraju, który patrzał na przeddzień pamiętnych wypadków.
Wypadki szły szybko; w dniach niewielu przeżywano całe lata; nadeszły chwile stanowcze, do których Edmund Różycki był przygotowany.
Widząc jak wypadki z niezmierną szybkością rozwijają się, jak wielkiem podniesienie ducha narodu, jak trudnem byłoby bezwątpienia wstrzymanie rozexaltowanych mas od orężnego wybuchu,