Gron winogradu, coby twoje usta
Napominało... tak słodkie, tak słodkie,
Jako jest słodką Miłość, Śmierć, lub może
Złota amfora pieśni, przynosząca
Do stóp wędrownych tajne wieści morza!!
Świt mnie zastawał w mistycznem omdleniu,
W zaczarowanym kręgu snów pijaka,
Z skronią schyloną i ukrytą w dłoniach,
Z sercem, przebitem ostrzem białych świtów,
Wnoszących we mnie ból i samowiedzę
Że kłam snów, zawsze w końcu jest goryczą.
Studnię, gdziem dotąd czerpał chłodną wodę,
Chłodną, ożywczą wodę o dni zmierzchu
Struła tęsknota liljowemi dłońmi,
Stanąwszy kiedyś ponad cembrowiną,
By w srebrnym lustrze ujrzeć twe marzące
Rysy, wraz z srebrem gwiazd upadających
W oczy lilji, albo nenufarów...
Zrzec się musiałem przeto chłodnej rosy,
Przepromienionej dłonią przeoryszy,
U wrót kościoła, gdzie wewnętrzna cisza
Chłodem gotyku całowała czoło,
Oswobodzone na chwilę od męki,
Od tych tumanów czarnej mgły, skąd zda się
Miały przyjść wielkie, ciche, gorejące
Oczy miłości twej i miłosierdzia.
...Niezmiernie bliski byłem w tych godzinach
Ciebie... i nawet już słyszałem szelest
Złotych sandałów na czerwiennej drodze,
Kędy się snują cienie białych ptaków,
Wraz z obłokami lat mojej młodości,
Mojej młodości, co mogła być dumną
Strona:Edward Boyé - Sandał skrzydlaty.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.