Strona:Edward Boyé - Sandał skrzydlaty.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Dla serca róż i ludzi! — Mrzeć w jesień złotawą,
A później zmartwychwstawać i kwitnąć na nowo!

Lecz próżno!.. Nie uwierzę!.. Miłość raz przychodzi
I raz tylko na Synaj wzlatują gołębie,
Modlitwy prześwietlone przez duchowe głębie,
Zachwyty gwiazd, tańczących szlakiem naszej łodzi!

Złożyłem kij pielgrzymi u twych stóp grających
Falą, która powraca, ale nie odpływa,
Pragnąc, byś była wierna mi i zawsze żywa
Dla ramion obolałych, przeto — że tęskniących.

Z dalekich, mrocznych bezdroż niesytej włóczęgi,
Z męczącej, ciągłej walki o zdobycz Chimery,
Wróciłem w twej miłości białe atmosfery,
Złotą klamrą zamknąwszy tajnych przeczuć księgi.

I odtąd jedną wiosnę miałem w twoich oczach
Wierząc, że są jedyne i niezastąpione,
Że lustra wszystkich komnat będą ożywione
Odbiciem pocałunków na twoich warkoczach!

Szaleniec snów, wygnany z państw mroku i zguby,
Poraz pierwszy i setny poddałem się złudzie,
Ażeby mnie znaleźli dziś w ogrodach — ludzie,
Zemdlonego na grzędzie, gdzie stoją pałuby.

Jak gorzkie przebudzenie!.. Lecz wy, co kobiecie
Djamentową koronę kładziecie na skronie’
Baczcież dobrze, czy jutro gdzie nie zarżą konie,
Czy śmiercią Paladynów bladych nie zginiecie!

Oto są damy cudne, króle i paziowie,
Karty zżółkłe, służące do mojej kabały,