Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

mił, ale chata już na klase oddana, a zapieco miejsca nimo.
Sto za rok, namyślam sie, czy to tak dużo?
A oni: Sto za miesiąc, człowieku!
Za miesionc? O, choroba, sto za miesiąc, dużo pieniondza! Ileż to mączki, gwoździow, nafty można dostać u Kramara, za sto złotych! Ale czy oni czego nie knujo? Czemu dajmy na to Kozak jej nie bierze? Czemu ty Stachu jej nie bierzesz, pytam sie.
On hebel odstawia: Myślisz, że sie boje? Nie! Ciasnota, a do tego żonka gruba, lada dzień rozwali sie.
A Dunaicha z uczycielko już czekajo na drodze. To i my wychodzim. Dunaj bioro od nich torbe ze skorzanymi pasami, ja czarne płaskate skrzynke z rączko, idziem, Dunaj pierszy, za nim Dunaicha, potem uczycielka, ja na końcu, a głowa huczy od tego wszystkiego! Uczycielka wsadziła ręce w kieszonki i stąpa delikatnie: łydki cienkie, tyłek maleńki, a wysoka jak palma i jak wierzbowa palma giętka, idzie i gnie sie, przegibuje: czasem pod prąd ryby tak sie przeginajo, bluszcz na nurcie tak faluje. Stąpa sobie, przegina sie i włosy z oczow odrzuca raz po raz.
Lekcje zrobimy na dwie zmiany, ogłasza do Dunajow, do obiadu dzieci młodsze, po obiedzie starsze.
Wtem spod płota wyłażo Szymon Kuśtyk: Niech bedzie pochwalony Jezus Hrystus i czapke zdymajo przed uczycielko.