Bóg Przykazał, pyta sie, toż tobie słoma raz dwa zgnije! A ten człowiek mowi tak: A co ja mam za łozo chodzić, jak ja i tak w druge środe bekne. Zezłościł sie Pambóg: O, nie, bekniesz czy nie bekniesz, ale gównianej roboty ja nie lubie. I zrobił tak, że ludzi nie wiedzo, kiedy umrzo, i pracujo sprawiedliwie. Tak. A panienki ociec matka żyjo?
Żyjo.
Urzendniki?
Nie bardzo. Ojciec kierowco jest, no, szoferem. Autobusem jeździ.
I nie boi sie?
Nie. A mama w fabryce pracuje, w tkalni.
No no? I co tam tkajo w tej tkalni?
Materiały na ubrania i sukienki.
Ale to maszynami?
Oczywiście.
Oczywiście? Ho ho! Ważnych ojca matke panienka ma, pańska rodzina. To krow nie trzymacie?
Nie mamy ziemi.
A, to już terez wiadomo, czemu panienka taka cienka w sobie. To niechaj u nas je dużo kartoflow, to sie rozbendzie. A w mieście był ja kiedyś na Jana. Straszny targ, jak dziesięć suraskich. Miastowe żuliki obcieli mnie wtedy chwosta.
Nie wam, tylko waszej kobyle, poprawia Handzia.
Toż mowie, obcieli chwosta mojej kobyle.
Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.