Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

doszło do Baranku Boży Który Gładzisz Grzechi Świata, to już całkiem jak Dominicha sie rozkiwała: Przepuść Nam Panie, mówi i głowo do stołka sie zgina. Baranku Boży, Który Gładzisz Grzechy Świata, zaczyna Handzia, a my: Wysłuchaj Nas Panie, i kułakami w deke i sie kłonim. A najniżej uczycielka.
A jak Handzia Pod twoje obrone zaśpiewała, to kiwała sie ona z zapluszczonymi oczami, jakby głowo coś w powietrzu rysowała.
Odmówiwszy Anioł Pański wstalim, zdrętwiałe kolana poluzować, i co widzim: ona jeszcze ze zdrowaśke przeklęczała, zaczem sie przeckneła! Aż usiadła przed ogniem i kruczkiem w węglach grzebie, grzebie. I taka zamyślona siedzi.
Widze że pani też lubi modlić sie, mówi Handzia, o, ładnie pani sie modliła. Bardzo ładnie, chwalo tato.
Bo ja to lubie pomodlić sie w niedziele, opowiada Handzia. Pomodlić sie długo, nieśpieszkiem. A potem tak dobrze, jakby sie było dzieś w jakiejś świętej krainie, nie? A tato: Toż sie z Panem Bogiem rozmawiało!
Uczycielka oglądneła sie na mnie i pyta, czemu ja nic nie mówie i raptem wydało sie mnie, że ona mnie lubi, bardzo dobrym głosem spytała sie. Dobrym, ale i żałosnawym, jakby prosiła: A dopuścicie mnie wendrownika zjeść z wami wigilie? I patrzy, jakby prosiła, żeby my jo lubili, ja, Handzia, dzieci, tatko.
A może pan Kazik niezadowolony, że ja do was na kwatere sie wcisnęłam, pyta sie ona.