Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

laz sie opowiadacz, narzeczony w cienkich nogawicach. Zajde do Domina, mówie. Czapke biere i ide.
Ale nie do Domina ide, tylko dużo bliżej, pód okno, tak, do swojej chaty, choroba, zaglądać bede!
A zaglądnąć nie łatwo, bo firanke zawiesiła sobie uczycielka na całe okno. Tylko od samej góry, dzie sie sznurek rozciągnoł, szparka sie zrobiła, wąziutka, ale wysoko, za wysoko.
Na szczęście klon przy ścianie rośnie: wsuwam sie ja między pień a ściane, za gałęź cichutko sie łapie, podciągam sie, oczami do szpary: siedzo!
Siedzo przy stole: butelka napoczęta, jajecznie sobie jedzo pomału widelcami, chlebem zakąszajo. Poczekam, aż wypijo. Ni to stoje, ni wisze, ręka drętwieć zaczyna, czekam. Na książkach, widze, figurka stoi. Lampa wisi na goździu koło łóżka, Zygarek stoi na ławie.
Aż on nalewa, nawet niemało nalał: stukneli sie, wypiła jak męszczyzna, głowe odrzuciła i hop! była wódka, nima wódki. Oho, numerek z ciebie panienko niewąski.
Ale ręka boli! Złaże po cichu i wychodze na droge. Niedaleko, pod Dominowymi lipami, dziewczęta śpiewajo, Reczeńke śpiewajo, pieśń te kiedyś Dunaj od orelow przywioz, jak tratwy ganiał Narwio.
E, nic nie bedzie, pocieszam sie, ileż oni znajo sie, dzień, dwa. Posiedzi i pojdzie. A jakby co, to lampa zgaśnie. Aha, bede spoglądał, czy