Dzień po Janie przychodze z łąkow, widze: na podworzu stoi fóra, Orelow Antoch na niej siedzi.
A co ty tak siedzisz? pytam sie ja z boku.
A czekam.
A na kogo?
A na uczycielke.
A co?
A powioze na stacje.
Uczycielke?
Toż mowie.
Na stacje?
Nu na pociąg. Dunaj mnie naznaczyli.
To odjeżdża?
Jakby nie odjeżdżała, to by ja nie odwoził.
Wchodze, prawdziwie, upycha szmatki w torbe i waliski, Handzia nad nio, dzieci!
Ach, wrócił pan nareszcie, mówi, myślałam, że wyjade bez pożegnania.
To pani wyjeżdża?
A tak, nareszcie koniec roku! mowi radośnie. Wakacje!
A w cieniutkiej sukience jest, w czerwone kwiatki: w talji przewiązana paskiem, ręce nogi gołe, opalona mocno, ale nie tak czerwono jak nasze baby: skóra jakby przydymiona. Zwija sie po chacie bardzo wesoła.
Ale chiba nie na zawsze? pytam sie: Jesienio nazad wróci sie?
Wrócę albo nie wrócę, ona odpowiada bez żadnego smutku: Może ktoś inny tu do was przyjedzie. Lepszy.
Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.