Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie, bardzo ładnie będę was sobie wspominała, odpowiada, ale chciałoby sie gdzieś w nowe miejsce.
A to w nowym bedzie lepiej?
Nowe miejsce, nowi ludzie.
To do nowych miejscow panie ciągnie?
Lubie zmieniać, mówi ona, to ciekawe.
U nas też by było ciekawie, jakby pani z nami dłużej pobyła, zżyła sie. Nawet kamień jak długo na jednym miejscu, to mchem porośnie, a co gadać o człowieku!
Właśnie, odpowiada ona, zasiedziałam sie u was, murszeję.
Tak? To woli pani ciągać sie z miejsca w miejsce, od ludziow do ludziow, i pozostać sie kamieniem gołym? Nie zakwitnąć?
Ścichła, coś tam myśli, duma, grochowinke wyciągneła, pogryza. Aż tłumaczy sie, że my, taplarskie, to co innego: siedzim jak kamienie w trawie, nie śpieszym sie, bo mamy w zapasie niebo i wieczność. Ale jak ktoś wie, że po śmierci nic, tylko piach, to żałuje życia na powtarzanie jednego, na nasze kręcenie sie w kółko, taki chce nowego i tylko nowego, jak najwięcej nowego.
Ale, machnęła ręko, nie czas, nie miejsce żeby gadać o takich smutnych sprawach, tak ładnie dziś jest, zielono!
Przestraszyło mnie, że ona w niebo nie wierzy! A jak w niebo to i w Boga! Pierwszy raz ja widział na swoje oczy kogoś, kto w Pana Boga nie wierzy! Słyszało sie, że bywajo takie