Nie twoja rzecz, odkazujo, namocz włosy, zaczesz sie w przedziałek.
To konia nie zakładać?
Nie gadaj tyle.
Wyszli my, idziem śnieg piszczy, aż w drugim końcu wioski słychać jak mnie Domin w rajki wiodo. Ale do kogo? Do Mazurzanek? Mijamy. Do Koleśnika Babiatego, który same córki ma? Nie, i jego mijamy! Do Natośnika? Mijamy. Idziem, nie skręcamy i nie skręcamy, zaczyna mnie korcić, z kimże mnie Domin ożenio.
Stryku, mówie, do której idziem?
A co ty dzisiaj taki ciekawy, pytasz sie i pytasz?
Nu bo może naradźmo sie, toż żonka na całe życie.
Oj wej, wielkie mi życie. Chibaż ty nie myślisz tysiąc lat żyć?
Tyle co każdy.
Nu to czegoż!
I prowadzo: może do Jaśka Zembatego, jest tam dwie panny, młodsza nawet na Wielkanoc półceberkiem mnie oblała: obydwie nieczegowate, tylko starsza zęba ma wystającego. Ale Jaśkow mijamy. Może do ryżego Litwina? Stasia niczego sobie, chociaż z jedno nogo cieńszo. Bo chyba nie do Czarnego, tam w samych chłopcow obrodziło. Ale i Ryżych i Czarnych mijamy. Może do Dunaja, do Mani Dunajowej? Ale, dzieżby taka mnie chciała, za bogata, za ładna.
Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.