O, tak, człowieka wychować ciężko. Po mojemu jeden dzieciak kosztuje zachodu więcej niż ze trzy cielaki!
E, trzy nie, mówie, prawda, przy dzieciaku więcej lataniny niż koło bydlaczka, ale to baba lata. I po drugie dzieciak tyle nie zje co jałoszka.
O, wa! Ale jałoszka już po trzecim roku mleko da! A córka, w ile lat? I jeszcze trzeba dołożyć, żeby jo wzięli! Nie ma to jak syn, bodajby sie na klepisku rodził: pastuszek, robotnik, podpora na starość. Nu, ide, w sprawie szkoły latam!
A co, bedzie ta szkoła?
O, żonka z uczycielko już izbe szykujo: sprzątajo, bielo. Nu idź z Bogiem.
Natośnicha z Antochowo przez płot gadajo: rękami spódnicy poodciągali od kolanow, szczo na stojąco. Mnie zobaczyli, przestali.
Umarło? pytajo Natośnicha.
Ehe.
Najmniejsze?
Ehe.
Baby żegnajo sie, kiwajo głowami: A jak Handzia? Mocno płakała?
Mocno.
Ot babska dola, wzdycha Antochowa: nanosisz sie tego, wycierpisz, nocami nie dośpisz i masz! Jak w dópe wsadził!
E, czemu, przeciwio sie Natośnicha, bedzie miał Pambóg aniołka.
Pambóg tak. Ale co matce z tego?
Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.