dwóch dziewczynek, które im z pomocą panny Rozalji przymierzać zaczęła. Liczne pochwały, z któremi się rozszerzała nad ich pięknością, wesoły ich różowy kolor, tak ulubiony w dzieciństwie, ukontentowanie być jednakowo ubraną z siostrą, dobroć matki pamiętającej o niej, ucieszyły najprzód Emilkę. Żal jej jednak troszkę było obrzynków, pięknego wieczora, i nie mogła pojąć tak żywej radości matki i siostry, na widok tych modnych ubiorów, widziawszy je tak obojętnemi na ogólną wesołość. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy Panna Rozalia dodała: «jakże Panienki w tym stroju piękne! jak szczęśliwe! jakże im będą zazdrościć.» Połączenie albowiem tych trzech wyrażeń, szczególnem jej się wydawało.
Dana na ganku wieczerza, z kąd się jeszcze można było przypatrzeć kończącym się obrzynkom, przerwała jej w tej mierze dumanie. Większe jeszcze nazajutrz czekało ją zadziwienie; oglądając tego dnia Pan Sławiński po obiedzie, naszkicowany przez Pana Hoffel rys obrzynków, obiecał mu drugi wiejski obraz pokazać, i zaproponował wszystkim przechadzkę do blizkiego stawu, który w tym czasie spuszczano.
Strona:Elżbieta Jaraczewska - Powieści narodowe 01.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.