ścierała, a w dali przed niemi czerniały szerokie lasy. Nie znały drogi, tylko tyle mając wiadomości, że wciąż pod wiatr iść mają, a że wiatr wiał od lasów, przeto szły tam prosto. Były spokojne, ale bały się jednak tych szumiących lasów, które tak były wielkie, jakby były bez końca. W samo południe przyszli pod wysoką skałę, która się wznosiła na brzegu tych lasów, a że pod nią znajdował się w cieniu zdrój świeżéj wody, przeto rzekła Dorotka: „Usiądźmy tu i zjedzmy po kawałku chleba.“
Witek bardzo się ucieszył, gdyż nachodził się niemało i był głodny. Napił się ze zdroju, najadł się, a wtedy dopiero rozwiązał mu się niespokojny języczek.
„Dla czego ojciec posłał nas obydwóch?“ mówił, nieśmiało, „mógł był tylko ciebie posłać a mnie zostawić w domu.“
Dorotka go zganiła: „Czyż nie mamy obydwaj jednakowo odsłużyć się dobroczyńcy, który nas obydwóch od głodu uratował? czyż nie mamy być posłuszni ojcu?“
Witek zamilknął, jadł daléj, aż po chwili zaczął znowu: „Ojcu samemu będzie tęskno w domu.“
Dorotka wiedziała, do czego Witek zmierza, a więc odrzekła: „Za to prędzéj dług odpłacimy, gdy razem służyć będziemy i wrócimy prędzéj do ojca.“ Było jéj jednak Witka żal, że musiał się puścić w taką daleką podróż, dla tego nazbierała dla niego najpiękniejszych jagód. Witek zjadł je z chęcią, a że już był czas, aby iść daléj, mówił: „Dosiu, ja się boję tego czarnego lasu! słyszysz, jak tam wiatr huczy!“
Dorotka go głaskała, a pocieszając, rzekła: „Nie bój się niczego, dopóki nam wiatr drogę ukazuje, nie zabłądzimy i w najczarniejszym lesie.“ I wzięła go łagodnie za rękę, weszła z nim na leśną ścieżynkę i długo, długo szli w milczeniu nie widząc człowieka, ani nie słysząc śpiewającego ptaszka, tylko wiatr huczał nad niemi, niby największa burza. Czem dalej, tém częściéj pękały gałęzie na drzewach, aż wreszcie zerwała się szalona burza, która silne dęby i sosny wyrywała z korzeniami.
Strona:Eliška Krásnohorská - Powiastka o wietrze.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.