i starości. Oczy miał chytre. Chrapliwym głosem pozdrowił dzieci: „Dobry wieczór, dzieci! Dokądże to tak późno?“
Dorotka pozdrowiła uprzejmie staruszka, zawiązała sobie chusteczkę na głowie i rzekła: „Jeteśmy w dalekiej podróży, a nie wiemy jak iść. Czy nie znacie, staruszku tego ojca który ma setkami synów a mimo to, żadnego? Do tego idziemy w służbę.“
„O tego to dobrze znam,“ zaśmiał się dziadowina; „łatwo go najdziecie, powiem wam drogę: idźcie tylko wciąż naprzeciw wiatru, tak pójdziecie jutro cały dzień, a na wieczór dopytacie się daléj.“
Staruszek wstał i zaczął iść daléj. Dorotka podziękowała, wzięła wiązkę gałęzi i niosła za dziadkiem. Zdawało jéj się, że z niego zimno wychodzi. Witek szedł w tyle i uważał, że za każdym krokiem starca wiatr się porusza i nań wieje. Zasunął tedy kapelusz na oczy, nic sobie z tego nie robiąc, że dziadek raz po raz nań zerkał i chytrze się uśmiechał.
Doszli do staréj chałupki, u któréj drzwi były popsute, okna powybijane, w dachu świeciły dziury a komin tak się nachylił, iż każdéj chwili można było się spodziewać upadku.
„Jeżeli nie macie gdzie przenocować,“ rzekł starowina, „zostańcie u mnie do rana; dam wam chętnie nocleg, tylko mi zapalcie ogień. Mnie przez cały dzień gaśnie na ognisku, to też mnie staremu zimno, że się aż trzęsę.“
„Chętnie zapalimy i podziękujemy wam, tylko pozwólcie, abyśmy się w waszéj chałupce przespali.“ Wnet Dorotka zamknęła drzwi i okna i zaczęła niecić ogień. Witek łamał drewka, lecz dziwna rzecz zdawało mu się, że ze staruszka zimny wiatr wychodzi, który przeszkadzał rozpaleniu się ognia. Siedm razy zgasnął ogień a siedm razy Dorotka cierpliwie nanieciła. Witek poglądał chmurnie na starca i złorzeczył wiatrowi. Wreszcie się rozgniewał, rzucił drewienka, położył się na swoje zawiniątko, zjadł chleba, i usnął; Dorotka zaś tak długo się męczyła, dopóki nie zapaliła ognia; potem powiedziała
Strona:Eliška Krásnohorská - Powiastka o wietrze.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.