wało się, że już nigdy nie wyjdą. Nad niemi krakały posępnie kruki, u stóp ich czasem potoczył się z łoskotem w przepaść kamień, a zresztą nie było nic żywego.
W samo południe przyszli na wierzchołek, gdzie nie było ani drzewka, ani wody, tylko nagie kamienie i trochę ostu. Tu usiedli na skale, aby się posilić. Chlebek był już twardy jak kamień; Witek spragniony ledwie go mógł połykać. Zaczął tedy płakać i wyrzekać. „Ach Dosiu,“ mówił, „dla czegośmy się w tę podróż udali? Tu śmierć nas czeka. Ten bogaty pan, który nam dopomógł przed laty, nie potrzebuje naszych usług.“
Dosia także zapłakała, ale nie z głodu i pragnienia, lecz z żałości, że Witek tak niewdzięcznie myśli. „Nasz ojciec był także dawniéj bogatym, a jednak tak podupadł, że byłby zginął, gdyby nie ów dobroczyńca. Może i ten pan podupadł, zatem trzeba mu się odwdzięczyć,“ odpowie siostra.
Witek milczał, ale wnet wybuchnął jeszcze z większym płaczem: „Jeżeli podupadł, to jakaż będzie u niego służba? Może tylko chleb suchy i twardy jadać będziemy i na gołéj ziemi sypiać i kto wie, kiedy téj biedzie będzie koniec?“
Rzecze siostra: „Spokojnie sypiać będziemy na twardej ziemi i jeść chleb suchy, bo będziemy mieli czyste sumienie.“ Witek nie chciał, czy nie mógł zrozumieć tej pociechy, tylko się smutnie oglądał, że tu nie ma jagód, ani miodu, ani nic innego, ani nawet kropelki wody, aby polepszyć suchy obiad.
Żal było Dorotce Witka tym więcéj, że ojciec oddał jéj go w opiekę, dla tego przemyśliwała jakby go pocieszyć, ale daremne były jéj usiłowania, gdyż naokół nie było nic do jedzenia. W węzełku też już nic nie było. Przypomniały jéj się trzy niedojrzałe jabłka, które jabłoń zrzuciła jéj na łono przy pożegnaniu. Rozwiązała tedy swoje zawiniątko, ale jakież było jéj zdziwienie, gdy ujrzała trzy jabłka dojrzałe i czerwone, jak gdyby je kto pomalował. Pełna radości dała je Witkowi, a ten wnet je zjadł do szczętu, że i ziarnka nie zostawił. Potem trzeba
Strona:Eliška Krásnohorská - Powiastka o wietrze.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.