było daléj wyruszyć, ale to mu się nie podobało. „Dosiu, kto wie do jakich ludzi idziemy, a z pewnością zbłądzimy, gdyż wiatr wieje z wszystkich stron, a nie widać nigdzie drogi,“ mówił.
Siostra pocieszała braciszka, jak mogła, mówiąc łagodnie: „Gdyśmy tyle wycierpieli, to wytrwajmy do końca. Wszak dziś trzeci dzień, a trzy dni trwać ma nasza podróż. Najgorsze już znieśliśmy, bądź odważnym, bracie, gdyż jutro już będziemy u celu.“ Byłby się Witek mimo to wrócił do domu, ale w tych skałach nie było śladu, zkąd przyszli i dokąd idą. Rad nierad musiał Witek iść za siostrą.
Szły długo dzieci wąwozami, w których wiatr syczał, wył i huczał, jakby całe stado psów i wilków ich goniło. Nagle pociemniało, na niebie zaległy ciemne chmury, zaczęło się błyskać, pioruny grzmiały przeraźliwie, a przytem lunął deszcz rzęsisty. Zdawało się, że koniec świata się zbliża. Dzieci skryły się do jaskini. Okropny miały widok. Ciemno było, że oko wykol, a tylko raz poraz ogniste błyskawice rozświecały ponurą okolicę. Gdy grzmot ryczał, to zdawało się, że wszystkie skały runą. Deszcz lał jak z cebra. Przecież po niejakim czasie uciszyło się wszystko — a deszcz przestał padać. Dzieci wyszły z jaskini, a że noc już była, przeto nic nie widziały przed sobą. Szły powoli, a gdy kamień się potoczył, lub woda ze skał padała, stawały słuchając, czy nie usłyszą głosu ludzkiego. Darmo wołał Witek: „Jest tam kto?“ — tylko echo słowa jego powtarzało.
„Gdyby tu był choć dziadek lub babka!“ — pomyślała sobie Dorotka, gdy przeciwnie Witek podniósł w górę zacięte pięści, wołając: „O ten niegodziwy wiatr, który nas zagnał do pustyni, a teraz nas opuścił i nie wskaże nam drogi, abyśmy ztąd wyszli!“
Dorotka zdjęła swą chusteczkę z głowy i wionęła w powietrzu, wołając dobry wiatr na pomoc, ale chusteczka przemokła nie wskazywała kierunku, gdyż tak było cicho naokół, że i listek nie byłby się poruszył. Blady księżyc wyszedł zpoza chmur i oświecił smutną okolicę.
Strona:Eliška Krásnohorská - Powiastka o wietrze.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.