Strona:Eliška Krásnohorská - Powiastka o wietrze.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

o przyszłém szczęściu i bogactwie. Droga do nich prowadząca stała mu otworem; już jutro mógł być bogatym panem. Zdawało mu się, że popełniłby największe głupstwo, gdyby porzucił swoje szczęście i poszedł ze siostrą służyć nieznajomemu człowiekowi, może złemu, biednemu, lub chciwemu. Wszakże dość wyżył biedy podczas trzech dni w podróży, a teraz miałby jeszcze dłużéj cierpieć? Gdy sobie wspomniał na ubogą chatę rodzicielską, to nie brała go tęsknota za domem rodzicielskim. Roiły mu się tylko w głowie pałace, karety i życie, pełne zabaw bez trudu i pracy. Myślał i myślał, aż wreście wstał po cichu i poszedł się przekonać, czy Dorotka śpi rzeczywiście. Widział, że spała. Wtedy chwycił swój kapelusz, szedł cicho na palcach i zaszeptał: „Leć, wietrzyku leć, do mego szczęścia mnie prowadź.“
Ledwo że podniósł kapelusz w górę, aż wnet uczuł, że wiatr go silnie prze naprzód. I bieżał szybko z wiatrem, ile mu nóg starczyło. O świcie poznał, że się zbliża do wielkiego, prześlicznego miasta. Wprzód sobie odpoczął, gdyż był bardzo zmęczony, a potem nim wszedł powziął zamiar, że szukać będzie szczęścia u pierwszego bogatego człowieka, którego napotka.
Odpocząwszy sobie, zbliżył się Witek do miasta. Wkrótce ujrzał się na wspaniałéj ulicy, gdzie były piękne domy, niby pałace. Było jeszcze rychło rano, dla tego kupcy dopiero kramy otwierali. Witek patrzał, gdzieby mieszkał najbogatszy kupiec. Spoglądał z podziwieniem na złoto, drogie kamienie i inne kosztowne towary, najwięcéj jednak zwrócił jego uwagę skład, w którym były prześliczne futra i wypchane zwierzęta. Kupiec futer, pan w podeszłym wieku, spoglądał z uśmiechem na chłopca, pochłaniającego to wszystko oczyma.
„Cobyś ty chciał?“ zapytał go się po niejakim czasie. Witek się przeląkł i z płaczem przemówił: „Ach panie, proszę o kawałek chleba.“
„Kto jesteś i zkąd?“ pytał się pan, a wziąwszy go za rękę, wprowadził do kramu.