„Pozdrówcie ode mnie ojca, królowę i króla,“ błagało dziewczę przy pożegnaniu; „a gdy się zapytają, gdziem się podziała, mówcie, że poszłam w świat, aby wykonać ślub święty.“
Staruszka ją ucałowała i poświeciła jéj kagankiem, idąc po cichutku gankami, aby ich nikt nie słyszał; potem wypuściła tajnemi drzwiami dziewczynę, która wnet w ciemnościach nocy zniknęła.
Dorotka chciała, zanim się puściła w dalszą drogę, zobaczyć raz jeszcze Witka, aby się z nim pożegnać i napomnieć go do cnotliwego życia. Poszła więc na ulicę, gdzie Witek znalazł schronienie, a że nad kramem kuśnierza było otwarte okno, w którém się świeciło, przeto stanęła naprzeciw, wołając: „Witek, Witek!“
Kuśnierz wyjrzał z okna, ale że było ciemno, przeto nie mógł poznać nikogo.
„Któż tam się odzywa? Witek jest kłamca, niewdzięcznik, próżniak,“ krzyczał rozgniewany kuśnierz. „Niech mi go nikt nie przypomina. Wypędziłem go z domu i chcę o nim zapomnieć na zawsze!“ To wyrzekłszy, zamknął okno z łoskotem.
Biedna Dosia ledwie nie padła na ziemię z wielkiego bólu. Zaczęła rzewnie płakać. Witek był więc haniebnie wypędzony, a ojciec, który miał pełen znaczenia przybyć jako sędzia do miasta, nie znajdzie żadnego z swych dzieci. A jéj przecież oddał ojciec Witka, aby się nim opiekowała i przywiodła na powrót do ojczystéj zagrody. Czyż go miała opuścić błądzącego samotnie po świecie, aby go powstrzymać na złéj drodze? czyż miała się puścić w niepewną drogę za cudzém dzieckiem, zostawić własnego brata bez pomocy? Co miała najprzód uczynić? gdzie był większy obowiązek? gdzie prawdziwa droga? „O nieszczęsna ciekawości!“