Dorotka tymczasem płynęła w przeciwną stronę. Podniosła w górę swą chustkę i śmiało pod wiatr wiosłowała. Zapłynęła między dzikie skały, gdzie każdéj chwili łódka mogła się rozbić. Nieustraszona Dosia powiewała chusteczką, wołając: „Leć, wietrzyku, leć — ku dobremu mnie wiedź!“ Wielkie bałwany, uwieńczone pianą, niby stado wściekłych smoków z najeżonemi grzywami, pędziły wprost na łódkę, a zdawało się, że ją zatopią. Dorotka wiosłowała ze wszystkich sił, a łódka, zdawało się, że nadludzką siłą podtrzymywana, ślizgała się niejako po olbrzymich wałach. Gdy już świtać zaczęło na wschodzie, ujrzała Dosia przed sobą wybrzeże, wprawdzie puste i skaliste, ale był to zawsze kawał ziemi, gdzie mogła odpocząć po burzliwéj żegludze. Dobyła ostatnich sił, aby dotrzeć do samego brzegu, co się też jéj udało. Wyskoczyła na ląd, dzierżąc powróz w ręce, który przywaliła ciężkiemi kamieniami, aby łódź na morze nie popłynęła.
Lecz gdzież się teraz obrócić? Nie było tu żadnéj drogi, ani najmniejszego znaku, żeby tu kiedykolwiek ludzie mieszkali. Lecz Dosia niewiele się obawiała pustyni i samotności. Nie miała innego przewodnika, tylko swoję chusteczkę, a nikt jéj nie przywitał tylko wiatr szumiący; ich towarzystwo zupełnie jéj wystarczyło. Szła długo, bardzo długo; widziała, jak słonko weszło wysoko na niebo, potem zaczęło się kłaniać na zachód, a jeszcze nie zobaczyła ani drzewka, brzeg morski zniknął z jéj oczu, wszędzie naokół była piaszczysta pustynia. Wtém nagle usłyszała ryczenie lwa, że aż jéj serce zadrżało, a wkrótce niedaleko niéj migał lew w szalonych poskokach, tocząc kłęby kurzawy za sobą. Dorotka widziała, że lew miał na czole złoty pasek, co ją wielce zadziwiło. Wiatr wiał z téj strony, gdzie lew pospieszył, przeto dziewczę z odwagą w sercu tam postępowało, gdzie znać było na piasku lwie stopy. Tak idąc, zoczyła
Strona:Eliška Krásnohorská - Powiastka o wietrze.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.