Strona:Eliška Krásnohorská - Powiastka o wietrze.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

łodzi, a że spodnia część przegniła, przeto całemi dniami dno nowe robiła, gotując się do podróży.
Pewnego dnia słychać było silne huczenie i świstanie wiatru; spienione morze piętrzyło się potężnemi bałwanami, niedługo przyleciał Wiatr z Wichrzycą, a Wir wył radośnie. „Ciesz się! ciesz się!“ wołali dziadek i babka, „wróć się do domu, bo już wykonałaś, co byłaś przyrzekła, już jesteś oswobodzoną!“
Ognisty wzrok lwa, zwrócony na dziewczę, rzucał błyski. Dosia na chwilę była jakoby skamieniała, potem wydała okrzyk radości a bieżąc do lasu, wołała: „Moja sarno, miła sarenko, już jesteśmy oswobodzeni.“ Sarna nadbiegła, a dzieweczka pełna niewysłowionéj radości, wzięła w objęcie miłe zwierzątko i całowała je, płacząc z wielkiego wesela. Lew widząc to, wydał ryk straszliwy i rzucił się w szalonym poskoku na sarnę, która szybko uciekała do lasu, lew za nią, aż niedługo gęstwina ich zakryła. Dorotka schwyciła za łuk, aby pospieszyć do lasu; wtem nagle sarna przybiega i u jéj nóg upada, ledwie dysząc. Wnet nadbiegł i lew i chciał się zaraz na sarnę rzucić, „Stój!“ krzyknęła Dosia, mierząc nań z łuku, lew jednakże nie zważał, więc świsnęła strzała, a lew, trzymając w łapach skrwawioną sarnę, zwalił się na ziemię krwią zbroczony.
„Cóżem uczyniła, o ja nieszczęśliwa!“ krzyknęło dziewczę. „O królowo, zgubiłam ci syna!“ biadała Dosia, łamiąc ręce z rozpaczy i padając ledwie żywa na skałę. Wtem uchwycił ją ktoś za ręce; był to królewicz już, w ludzkiéj postaci, na czole miał złoty pasek a płaszczyk ze lwiéj skóry na plecach.
„Tyś nie zgubiła królewicza,“ mówił, „tyś tylko zniszczyła jego nieukróconą dzikość i swawolę, ty łagodna, dobra, cierpliwa dzieweczko, którą już od siedmiu lat tak serdecznie miłuję, że żadna inna, tylko ty, droga Dosiu, będziesz moją małżonką i w przyszłości królową. Pójdź ze mną do mego ojca i do mojej drogiéj matki, aby nam pobłogosławili!“
Zamiast z sarną usiadła Dorotka z królewiczem do