Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

wym tarasie willi w oczekiwaniu księżny, robiącej toaletę spacerową, poziewał ukradkiem lub, spoglądając na ciemny błękit rozciągającego się hen, w dole, morza Śródziemnego, przypominał sobie oczy Dziutki i uśmiechał się na myśl o wesołej dziewczynie. Gdy jednak ukazywała się Nina, to na jej widok ogarniała go znów próżność i krew uderzała do głowy na myśl, że ta wytworna i dumna wielka pani jest względem niego tylko słodką, omdlewającą kobietą, spragnioną zawsze pieszczoty. I znów ulegał jej czarowi, i znów odzyskiwał humor pazia, dumnego z miłości królowej.
Pewnego dnia, w drugiej połowie marca, przybywszy, jak zwykle, zrana do uroczej willi, ujrzał wstępując na schody tarasu, księżnę zajętą czytaniem listów, których kilka, już otwartych, leżało przed nią na trzcinowym stole. Tak była przytem zatopiona w czytaniu, że nie spostrzegła nadchodzącego. Dopiero, gdy stanął przy niej, podniosła oczy i wówczas Bohusz ujrzał, ku zdumieniu swemu, zamiast radosnego uśmiechu powitalnego, brwi ściągnięte, łzy perlące się na długich, czarnych rzęsach i drgające wzruszeniem wargi.
Po raz to pierwszy widział łzy w tych oczach, schylił się więc szybko, objął księżnę i zcałowując łzy, pytał zaniepokojony:
— Co się stało, na Boga?
Uśmiechnęła się lekko i, podając mu list, trzymany w ręce, szepnęła:
— Czytaj!
Był to list anonimowy, ohydny, jak wszelkie tego rodzaju elukubracje, zawiadamiający drwiąco