— Nie myślę konkurować ze staremi babami! — poczem wykręciła się na obcasie i odeszła ze swym młodzieńcem.
Bohusz oniemiał, a brwi Niny zmarszczyły się gniewnie. Trwało to jednak tylko mgnienie oka.
Wszak dzisiaj stało się modą u odmłodzonych pań szczycić się wiekiem, ta zaś, która rzuciła jej słowa tak ordynarne, sama przecież wyznała jej, że liczy lat dziewięćdziesiąt!
To też, ku zdziwieniu Bohusza, nie rozumiejącego kobiecego toku myśli, księżna roześmiała się serdecznie.
— Jakże zabawnie — rzekła — brzmią takie słowa w ustach staruszki dziewięćdziesięcioletniej!
— I zawiedzionej miłości! — dodał Bohusz, pokrywając tem kłamstwem zakłopotanie własne.
— Ah, więc i ona? — szepnęła Basztańska, a oczy jej spojrzały wdzięcznie na wynalazcę.
Byle jak wytłumaczono zajście paniom, siedzącym w kiosku i zapanowała znów śród kwiatów gawędka wesoła. Lecz Bohusz tak się zgrzał w ciągu tych kilku minut, jakgdyby przetańczył z księżną kilka tourów walca dokoła olbrzymiej sali. Pragnął więc ochłonąć i właśnie obmyślał pretekst wymknięcia się z towarzystwa, gdy ujrzał przechodzącego członka rady zarządzającej i jednego z twórców Towarzystwa P. B. E. Y., Legranda.
Przeprosiwszy tedy księżnę i jej towarzyszki, pospieszył ku paryżaninowi i ujął go pod rękę.
Ucieszony spotkaniem, Legrand wprowadził wynalazcę w tłum rozochoconej atrakcjami bazaru publiczności.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.