Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to ja — wycedził dumnie, bębniąc czterema palcami lewej ręki po kamizelce, baron Golder — daję sto ludwików i kieliszek jest mój.
Przy tych słowach, pewny siebie, wyciągnął rękę po wino, ale Liane zasłoniła szybko kieliszek, w tejże bowiem chwili z ust Bohusza padło:
— A ja tysiąc!
Wszyscy obecni otworzyli szeroko oczy, jednocześnie wszakże rozbujane szybkim ruchem ręki breloki, wiszące u bransolety aktorki, zaczepiły mocno o brzeg kieliszka. Kieliszek przechylił się, uderzył cieniutkiem szkłem o srebrną wanienkę z lodem i pękł, a złoty, musujący płyn rozlał się po bufecie.
— No, teraz — zawołał Golder — kieliszek ten nie jest już wart nawet franka! — i roześmiał się głośno, nie wiadomo, czy z radości, że uniknął nieprzyjemnej porażki, czy też, że uważał słowa swe za bardzo dowcipne.
— Za pozwoleniem — odparł Bohusz — w ten sposób ofiary wybuchu byłyby pokrzywdzone. Czy masz pióro, Legrand?
Zapytany podał mu pióro wieczne. Bohusz otworzył wydobytą z kieszeni książeczkę czekową, wypisał czek na sumę dwudziestu tysięcy franków i podał go zdumionej i uradowanej markietance.
— Nigdy chyba jeszcze — zawołała zarumieniona — nie zapłacono tak drogo za kieliszek rozbity i to nie z własnej winy!
Ale Bohusz już się żegnał, tłumacząc się potrzebą wrócenia do pań swoich. Liane spojrzała na niego z wymówką i przez dłuższą chwilę trzymała dłoń jego w swojej.