Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Spodziewam się — rzekła wreszcie — ujrzeć profesora u siebie. Przyjmuję we czwartki.
Gdy oddalili się już od bufetu, Legrand rzekł do Bohusza:
— Widziałem, że sprawiłeś na Liane wrażenie, ale strzeż się, bo to niebezpieczna kobieta.
— Ah, nie dla mnie! — zaśmiał się Bohusz lekceważąco, choć myśl jego powracała już do oryginalnej postaci aktorki.
Liane nie odznaczała się pięknością. Nos miała za długi, usta za szerokie, szczęki wystające, tak, że twarzy jej brakło owalu, poza tem wysmukła jej postać, chuda i płaska, robiła raczej wrażenie podlotka, niż kobiety zupełnie rozwiniętej. Ozdobę jej zato stanowiły ogromne, ciemno-rude włosy, pod ciężarem których zdawała uginać się jej cienka szyja, a które, bez względu na modę, nosiła splecione w dwa warkocze i owinięte dokoła głowy. Gdy się uśmiechała, śród warg jej czerwonych ukazywały się dwa rzędy zębów dużych, ale równych i białości olśniewającej. Płeć delikatna, jak zwykle u kobiet rudych, uderzała także białością niezwykłą. Co jednak najbardziej drażniło mężczyzn, to dziwna sprzeczność pomiędzy jej blado-niebieskiemi, dużemi oczyma o wejrzeniu pełnem naiwności dziecięcej, harmonizującem niejako z jej kształtami podlotka, a wyrazem ust, jakby nabrzmiałych zmysłowością.
I Bohusz rozmyślał jeszcze nad tem, gdy podeszli do kiosku kwiatów.
— Gdzież panowie bawili tak długo? — spytała księżna przedstawionego sobie Legranda.