Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

dosnego poranka wiosennego mlekiem, którego wysoka szklanka stała przed nią na stole.
Gdy Bohusz, nieco zażenowany, przypomniał bowiem sobie, że obiecał być u niej we czwartek, uchylił, przejeżdżając przed werandą, kapelusza, skinęła uprzejmie głową i otworzyła usta, jakgdyby miała mu coś powiedzieć. Wówczas zeskoczył lekko z siodła, oddał konia podbiegającemu chłopcu i podszedł do Liane.
Wyciągnęła ku niemu szczupłą, niezwykle białą rękę, a blado-niebieskie oczy powitały go uśmiechem naiwnie dziecięcym.
— Czy mogłem się spodziewać — rzekł, całując dłoń podaną — że zastanę tu właśnie panią o tej wczesnej godzinie porannej?
— Lubię niezmiernie — odparła — jazdę konną i, gdy tylko scena mi na to pozwala, wymykam się, jak dzisiaj, na przejażdżkę samotną.
— Może więc przeszkadzam?
Quelle idée! — zaprotestowała żywo, a oczy jej posmutniały i spojrzały na niego z wymówką.
— Ja tak oczekiwałam na pana we czwartek! — dodała cicho.
Siedziała teraz naprzód pochylona, założywszy nogę na nogę i, objąwszy kolano splecionemi rękoma, co jeszcze bardziej zwężało jej piersi szczupłe. W tej postawie, z niewinnie wzniesionemi ku Bohuszowi oczyma i z grubemi warkoczami, otaczającemi głowę jej, nieco w bok przegiętą, sprawiała jeszcze bardziej wrażenie dziewczynki, nie zaś kobiety dojrzałej. Tylko