— Dites: Liane! Tout simplement Liane! — nalegała kokieteryjnie.
— Soit! — odparł wesoło — Que vous êtes charmante, petite Liane! — i podniósłszy do ust jej rękę, ucałował ją gorąco.
— C’est ça! — śmiała się radośnie, po chwili wszakże, spojrzawszy szybko na zegarek w bransoletce, krzyknęła głosem wystraszonym:
— Mój Boże, byłabym zapomniała o próbie! Jedziemy razem, nieprawdaż?
Bohusz wrócił do domu odurzony. Wprawdzie, gdy ochłonął nieco, przypomniały mu się słowa ostrzegawcze Legranda, cóż jednak znaczą takie ostrzeżenia, gdy mężczyzna oczarowany jest przez kobietę? To też dzień ten wydawał mu się długi niezmiernie, a następnego poranka znalazł się pierwszy w kawiarni przy Kaskadzie i uderzał niecierpliwie pajczem o nogę, czekając na Lianę, a gdy ukazała się niezmiernie szykowna w każdym szczególe, jak nią potrafi być tylko paryżanka, podbiegł i zsadził ją z konia.
Tak szybko minął mu i ten poranek słoneczny, tak czarowała go każdem spojrzeniem oczu niewinnych, każdym uśmiechem pałających warg purpurowych, każdym ruchem dziewczęcej postaci, to nagłym, jakby automatycznym, to leniwym, giętkim, jakby wężowym, że nie umawiali się już o spotkanie następne. Ona czuła, że Bohusz przyjedzie, on — że przyjechać musi.
W boczną aleję cienistą, pachnącą jeszcze wilgocią ziemi, skręciły dnia tego ich konie. Jechali stępa, tak blisko siebie, że konie ocierały się prawie bokami.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.