Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy rzucił okiem na jej twarz, na którą padały refleksy jasnozielone młodych liści wiosennych, zaróżowioną zlekka przez jazdę, na oplatające jej głowę ciężkie warkocze ciemnorude — przypomniały mu się nimfy böcklinowskie i wyobrażał sobie, jak wyglądałaby, gdyby rozplotły się te włosy, a wiatr rozpostarł je płaszczem wspaniałym. I coraz bardziej przejmował go czar tego wiosennego sam na sam, ogarniającego zmysły, uderzającego falami krwi do głowy.
Przechylił się nagle ku niej na siodle, objął zlekka wpół i szepnął:
— Bądź moją, Liane!
— Już nią jestem — odparła spokojnie, jakgdyby spodziewała się tego wezwania, głowa zaś jej przechyliła się na jego ramię, nadstawiając do pocałunku rozchylone, nabrzmiałe wargi purpurowe...
Bohusz szalał.
Żadna jeszcze kobieta nie wywołała w nim miłości tak namiętnej i oślepiającej. Nie widział nic poza tą syreną rudowłosą i szedł w jej ramiona, nieczuły na wszystko, jak owi rycerze z bajek.
Upłynął zaledwie tydzień od tej tak słodkiej dla niego chwili, a już śliczny, zbytkownie urządzony pałacyk „entre cour et jardin“, w okolicy pól Elizejskich, przeszedł na własność aktorki. Bohusz otoczył ją tam przepychem takim, że nawet w przyzwyczajonym do tego rodzaju wybryków nowoczesnym Babilonie, zaczęto opowiadać cuda o wspaniałych zaprzęgach, kosztownych samochodach, toaletach i klejnotach Liane de Puy, a teatr, w którym występowała teraz tylko od czasu do czasu, jedynie dla zachowania