Wieczór nadszedł, zanim zdołano rozpakować część kufrów i zanim odświeżona po podróży, mogła z bijącem sercem zatelefonować do Bohusza, odpowiedziano jej jednak, że profesora niema w domu i że zapewne nie prędko wróci.
Rozczarowana i zawiedziona, rzuciła słuchawkę telefonu, rozmyślając, jak spędzi resztę wieczora, gdy nagle przypomniała sobie, że kuzynka jej, młoda hrabina Stade, spędziwszy z mężem zimę na Rivierze, miała zatrzymać się w Paryżu aż do vernissażu w Salonie. Zatelefonowała więc do hotelu, w którym hrabiostwo zwykle stawali i dowiedziawszy się, że są tam istotnie, kazała zapowiedzieć swą wizytę.
— Ciotuchna w Paryżu — zawołała, ujrzawszy wchodzącą, hrabina Stade, od dzieciństwa nazywająca księżnę ciotką, pomimo dalekiego tylko pokrewieństwa.
— Przyjechałam — odparła szybko księżna — wcześniej, niż sądziłam, z powodu interesów majątkowych. Ale, jak widzę, jesteście ubrani do wyjścia, nie chciałabym więc was krępować.
— Bynajmniej, ciotuchno, bynajmniej — zaprotestowała żywo hrabina. — Mamy lożę do opery na występ słynnego Rodrigueza, zabieramy więc ciotuchnę z sobą i kwita!
— Ależ — broniła się księżna — nie jestem ubrana, nie spodziewałam się tego!
— Ciotuchna jest teraz — zawołała hrabina, całując księżnę — taka cudna, że w pierwszej lepszej sukni królować będzie wszędzie. Niechże więc nie da się prosić i jedzie z nami.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.