Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Pełen niepokoju i oczekiwania, położył się do łóżka. W nocy gorączka nieco spadła. Wystąpiły zato poty i pomimo silnego postanowienia czuwania nad skutkami zastrzyknięcia wyciągu, nie mógł opanować senności. Wreszcie zasnął twardo.
Był już dzień jasny, gdy się obudził. Bólu, gorączki, potów — ani śladu. Rzeźko zerwał się z łóżka. Miał wrażenie, że nowa krew, bujna i wrząca, płynie mu w żyłach. Tak, czuł, że jedno to zastrzyknięcie wczorajsze przynosi mu zapowiedź powrotu młodości. To też, pogwizdując wesoło, zabrał się do ubierania.
Stara służąca, Marta, czekająca już od godziny ze śniadaniem, słuchała zgorszona tego gwizdu, gdyż nie mogła wyobrazić sobie, aby profesor, zawsze tak poważny i zamyślony, mógł się zdobyć na taki figiel.
— Może — pomrukiwała, kręcąc się po jadalnym pokoju — pozwolił sobie wczoraj gdzie w towarzystwie?
Wreszcie wyszedł do niej lekki i radosny.
— Dzień dobry, Marto — zawołał — pięknie dziś na świecie!
— Dzień dobry panu profesorowi. Żeby pięknie było, to nie powiem. Zbiera się na deszcz, ale pan profesor dzisiaj wesoły, a spał tak, że nie mogłam doczekać się ze śniadaniem.
— No, ale już jestem i do tego głodny! — rzekł, śmiejąc się i pogłaskał starą po twarzy.
— Niema co — mruknęła, znalazłszy się w kuchni — pozwolił sobie wczoraj nieboraczysko i jeszcze nie wytrzeźwiał!
Bohusz tymczasem zasiadł do stołu. Dawniej, ba, wczoraj jeszcze, wypijał co prędzej kawę, rzucał