pomniała niemal o otoczeniu. Od czasu do czasu wszakże oczy jej padały w stronę loży Bohusza. Lecz loża spowita była mrokiem. Czasami tylko błysnęły w niej, jak kocie oczy, brylanty Liane pod wpływem światła, płynącego ze sceny.
Śpiewano operę znaną powszechnie, gdy więc zbliżał się koniec aktu, księżna przesiadła się na dawne miejsce w kąciku loży.
Zabłysły światła, poruszyła się publiczność. Do loży Bohusza weszło kilku mężczyzn. W jednym z nich Basztańska poznała Legranda i przypomniała sobie licytację o kieliszek szampana przy bufecie Liane podczas bazaru dobroczynnego.
— Poznał ją wówczas! — pomyślała.
Tymczasem towarzystwo z loży Bohusza przeniosło się do saloniku poza nią i tylko od czasu do czasu w uchylonych drzwiach migotała szczupła biała postać Liane lub którego z mężczyzn.
Hrabina przysiadła się do księżny i, wskazując wzrokiem na ową lożę, powróciła do przerwanego tematu, jakby pragnąc dowiedzieć się czegoś o Bohuszu z ust ciotki:
— Wie ciotuchna, że on wprost szaleje za tą aktorką!
— Cóż znowu! — oburzyła się księżna. — Szaleje, ce n’est pas le mot, chérie. Zadurzony jest, bawi się i tyle. To tak zwykłe u mężczyzn!
Młoda kobieta spojrzała zaniepokojona na małżonka. Księżna spostrzegła to i dodała z uśmiechem:
— Oh, niema przecież reguły bez wyjątków!
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.