z czego bezwątpienia Liane skorzystać nie omieszka. Chodziło więc tylko o to, aby zawrócić go z drogi.
O godzinie trzeciej nad ranem, pociąg, wiozący wynalazcę eliksiru młodości, stanął w Calais w przystani, gdzie oczekiwał już parowiec, mający przewieść podróżnych do Duwru.
Bohusz, zaspany, zerwał się z kanapy i sięgał po walizkę, gdy do zajmowanego przez niego coupé wpadł chłopiec w czapce urzędowej.
— Czy profesor Bohusz? — spytał, zdejmując czapkę.
— Tak! — odparł ze zdziwieniem zagadnięty.
— Oto depesza dla pana! — zawołał chłopiec, podając złożony papier niebieski.
Bohusz rozerwał pieczątkę i czytał:
„Przyjeżdżaj, jestem cierpiąca. Liane“.
Zadrżał przerażony. Był przecież u niej po południu dnia poprzedniego i zastał ją zdrową i wesołą. Pożegnała się z nim czule i żeby choć słowo skargi usłyszał na niedomaganie jakiekolwiek! Umówiła się z nim, że zaraz po jego powrocie zrobią dłuższą wycieczkę samochodem. Co się więc stało? Wprawdzie wieczorem nie mógł jej już odwiedzić, będąc bardzo zajęty — co teraz wyrzucał sobie gorzko — a przez ten czas mógł się zdarzyć jaki wypadek, mogło nastąpić zasłabnięcie nagłe!
Pot zimny wystąpił mu na czoło, nie wyobrażał już bowiem sobie życia bez tej kobiety, która zdołała opętać wszystkie jego zmysły.
A chłopiec czekał.
— Czy będzie odpowiedź? — zapytał wreszcie nieśmiało, podając blankiety telegraficzne.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.